• Strona główna
  • Mapa strony

Blog

5 zdziwień – czyli o spotkaniu z Jimem Kepnerem

5 zdziwień – czyli o spotkaniu z Jimem Kepnerem

Napisała Aleksandra Hulewska 07 czerwiec 2020   /   W kategorii: Blog

Podobnie jak inni uczestnicy szkolenia odczuwam dreszcz ekscytacji. Za chwilę przybędzie On! Jim Kepner. Jeden z najlepszych na świecie specjalistów w dziedzinie psychoterapeutycznej pracy z ciałem. Autor „Biblii”, z której uczyłam się na studiach oraz licznych kursach. Człowiek legenda. Ekspert. Dla wielu – niekwestionowany guru.

Oczywiście mam na jego temat wstępne wyobrażenia. Spodziewam się ujrzeć starszego mężczyznę, który – ze względu na zawodową specjalizację – ma bardzo dobry kontakt z własnym ciałem. Przypuszczam, że niczym jogin będzie wygimnastykowany, elastyczny, świadomy energii przepływającej przez każdą komórkę swojego organizmu.

Myśląc o moich pospinanych mięśniach, uzmysławiam sobie, ile w ich sprawie mam jeszcze do zrobienia. Jednocześnie żywię nadzieję, że spotkanie z mistrzem pozwoli mi zrobić kolejny krok na drodze do integracji mojej somy i psyche w harmonijną całość. Nie mogę się już doczekać.

Jest! Wreszcie jest! Mój wzrok szybuje w stronę drzwi.

„Coś podobnego! – przecieram oczy, widząc powykręcanego w nienaturalny sposób człowieka. – Teraz już wiem, dlaczego Kepner większość swojego zawodowego życia poświęcił cielesności. On przebył mózgowe porażenie dziecięce… i najwyraźniej nie poddał się chorobie, lecz mimo, a w zasadzie „dzięki niej” zaczął szukać możliwości włączenia ciała do procesu terapeutycznego…” – komentuję w duchu.

Już po chwili orientuję się, że jestem w błędzie. Okazuje się bowiem, że „sposób bycia w ciele” naszego nauczyciela wcale nie jest efektem choroby. Jim wszystkie kończyny ma sprawne, porusza nimi bez trudu. Jest mało giętki, ale motorycznie całkowicie wydolny. Przyglądając mu się dokładniej, stwierdzam, że jest szybki i zadziwiająco skuteczny. I choć brak mu płynności, to jednak zdecydowanie nie cierpi na żadne poważniejsze schorzenie. Każda z jego kanciastości, niezgrabny gest czy przedziwny – nienaturalny dla większości ludzi – sposób ułożenia rąk i nóg to nic innego jak nawyk ciała. Pozycja przyjmowana tak często, że na trwałe wrosła w behawioralny krajobraz organizmu Jima. Guru pracy z ciałem ma „pokawałkowane”, usztywnione ciało.
To pierwsze zdziwienie, które przeżywam tego dnia.

Z rosnącym zainteresowaniem czekam, aż mistrz zajmie przygotowane dla niego miejsce i rozpocznie wykład. Tymczasem on kieruje się w zupełnie inną stronę. Podchodzi kolejno do każdego z nas, przedstawia się, podaje rękę i z ujmującym uśmiechem zagląda rozmówcom w oczy. Gdy wita się ze mną, dostrzegam, że drżą mu mięśnie twarzy, a jego policzki czerwienią się. Czuję, że  jego dłoń jest wilgotna. „Przecież on jest speszony… – stwierdzam – A to, co teraz robi, jest jego próbą oswojenia się z nami, uśmierzenia przeżywanego niepokoju”. Niewiarygodne… Ten doświadczony psychoterapeuta, mentor, mistrz doświadcza onieśmielenia w kontakcie z nowo poznanymi ludźmi.
To moje zdziwienie drugie.

Jak będzie pracować ten usztywniony w ciele, wyraźnie speszony człowiek? Czuję się coraz mocniej zaintrygowana... Szybko przekonuję się, że Kepner jest znakomitym nauczycielem. Wiedza, którą przekazuje, jest odkrywcza, a jednocześnie podana w przystępny sposób i często okraszona humorem. Jednak nie teoretyczna część zajęć najbardziej mnie ujmuje, ale – demonstracja pracy psychoterapeutycznej. W kontakcie z klientem Jim jest wyjątkowo wspierający i uważny. Doskonale wyczuwa potrzeby siedzącej na wprost osoby. Z mikrogestów, niemal niezauważalnych ekspresji mimicznych albo subtelnych zmian w intonacji głosu potrafi wyczytać oznaki dopiero kiełkującego procesu wewnętrznej przemiany, a potem płynne wspierać jego rozwój.

Co ciekawe, gdy Kepner wchodzi w kontakt psychoterapeutyczny, jego cielesne usztywnienie choć nie znika, to kompletnie traci na znaczeniu. Nieoceniająca obecność, którą obdarza swojego rozmówcę, działa tak kojąco, że cała „niezgrabna reszta” całkowicie przechodzi do tła.

Podczas pokazowej sesji Jim jest spontaniczny i otwarty. I – co staram się kultywować w mojej pracy psychoterapeutycznej – podąża za tym, co się na bieżąco wydarza (jak mawiamy w naszym środowisku: „idzie za procesem”). Kepner odważnie wychodzi poza schematy. Teoria, koncepcje, a nawet własne – przedstawione w części wykładowej – tezy  nie przesłaniają mu siedzącego na wprost człowieka. Chciałoby się rzec, że jest to moje trzecie zdziwienie, ale skłamałabym pisząc te słowa. Bo wszystko, czego dowiedziałam się wcześniej o moim nauczycielu, czego doświadczyłam w momencie witania się z nim, i co zobaczyłam podczas jego pracy terapeutycznej, każe mi spodziewać się takiej właśnie naturalnej improwizacji bez zadęcia. Twórca koncepcji wychodzi poza ramy swojej koncepcji. Ma odwagę iść z klientem w nieznane, bo tam prowadzi ich wydarzający się „tu i teraz” proces.
Jestem zachwycona.

A to bynajmniej nie koniec moich zdziwień. Kiedy omawiamy przebieg pokazowej sesji psychoterapeutycznej, jeden z uczestników pyta: „Jim, gdy obserwowałem twoją pracę, odniosłem wrażenie, jakbyś momentami nie wiedział, dokąd zmierzasz, i jakby to, co wydarzało się pomiędzy tobą a klientem, było spacerem przez mgłę, z którego dopiero w trakcie wyłaniała się kluczowa ścieżka. Czy trafnie to odczytuję?”. „Dokładnie tak” – odpowiada nauczyciel. – Powiem więcej, większość moich działań nie było efektem drobiazgowej analizy sytuacji, ale – intuicji. Przeczucia, że ruch w daną stronę ma szansę przynieść klientowi coś dobrego”. „A jak często ci się to zdarza? Tzn. to, że początkowo nie wiesz, dokąd iść, ale – polegając na intuicji – stawiasz kroki w nieznane?” – słyszę swój własny głos zadający kolejne pytanie. I widzę, jak Jim odwraca się do mnie i odpowiada uśmiechając się serdecznie: „Zdarza mi się to za każdym razem”.
Oto zdziwienie czwarte.    

Nasz nauczyciel ujmuje mnie wreszcie odwagą w odsłanianiu się przed nami i dzieleniu tym, co dla niego najbardziej osobiste i prywatne. Omawiając kluczowe zagadnienia, często ilustruje je własnymi doświadczeniami. Nienachalnie. Nie są to utyskiwania mające wzbudzić w nas litość czy opowieści z gatunku „urzeknie was moja historia”. To adekwatne dla poruszanych tematów przykłady, które pomagają nam zrozumieć istotę rzeczy. Dzięki otwartości Jima mogę poznać drogę, którą przeszedł zawodowo i prywatnie. Dowiaduję się o traumach, których doświadczył, a także o tym, w jaki sposób usiłował (i wciąż usiłuje) je przekraczać. Jestem pełna uznania dla jego determinacji w walce o odzyskanie zdolności do czucia emocji. Okazuje się, że ten wrażliwy człowiek przez wiele lat – jak sam to określa – „funkcjonował tylko w głowie” (tj. w odcięciu od uczuć i doznań płynących z ciała).

„Każdy z nas ma za sobą jakąś trudną historię. Każdy ma <coś>” – mówi pełnym pasji głosem. – I dobrze, bo dzięki temu lepiej rozumiemy naszych klientów. Ich życiowe trudności, porażki, traumy i potknięcia. Ich wewnętrzne blokady i ograniczenia. Konflikty, które przeżywają i – nie zawsze dobre – sposoby, z których korzystają, by uśmierzyć wewnętrzny ból. Nasze osobiste problemy rozwijają w nas empatię. Dają nam szansę lepiej wczuć się w sytuację cierpiącego człowieka. Pomagają nam być przy nim, kiedy mierzy się z dramatami swojej egzystencji… Nie miejcie więc do siebie pretensji, że nie jesteście wolni od cierpienia. Ze swoich problemów czerpcie pełnymi garściami. Nie chodzi bowiem o to, by psychoterapeuta był doskonałym psychologicznie bytem, to niemożliwe. Chodzi o jego, o waszą zdolność do współczucia, waszą empatię i wrażliwość oraz gotowość do tego, by być obecnym, kiedy wasz klient będzie podążał naprzód. Zdolność do człowieczeństwa”.
Słysząc to, doświadczam piątego już tego dnia pozytywnego zdziwienia.

Kończę szkolenie w poczuciu, że ofiarowano mi coś bardzo wartościowego. Kepner utwierdził mnie bowiem w przekonaniu, że w moim zawodzie nie trzeba kryć się za maską społecznej roli i że nie ma potrzeby napinać się, by sprostać wyobrażeniom o idealnym psychoterapeucie, na co mocno naciskali moi pierwsi nauczyciele zawodu. Że wcale nie trzeba samemu być bez skazy, by skutecznie pomagać innym ludziom.

W tym aspekcie Jim Kepner przypomina mi mojego ukochanego Carla Rogersa. Swoim jedynym i niepowtarzalnym, nierzadko ułomnym, sposobem bycia w świecie udowadnia on, że w sytuacji terapeutycznej można być w pełni sobą – ze wszystkimi swoimi napięciami, usztywnieniami, niezgrabnymi ruchami, onieśmieleniem i zaciekawieniem drugim człowiekiem, ze swoją intuicją i brakiem pewności, gdzie postawić następny krok. Że można mieć ogromne dokonania w danej dziedzinie i jednocześnie nie spełniać wszystkich kryteriów mistrzostwa tej dziedziny. Że można dać sobie prawo do bycia „w drodze do”, zamiast czekać, aż dotrze się do końca i dopiero wówczas - ewentualnie - pozwolić sobie na pracę w zawodzie oraz dzielenie się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi. Dla mnie – osoby, którą początkowo szkolili ludzie na każdym kroku wytykający swoim uczniom „niewystarczający poziom rozwoju osobistego”, „niewystarczające przepracowanie”, „niewystarczający psychoterapeutyczny profesjonalizm”, „niewystarczające wyszkolenie” itd. itd. itd. to bezcenna lekcja. Lekcja o tym, że wystraszy BYĆ.

Wystarczy być. Przytomnie.

Aleksandra Hulewska

Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.