• Strona główna
  • Mapa strony

Blog

Szewc bez butów chodzi, czyli jak wpadłam w pułapkę manipulacji

Szewc bez butów chodzi, czyli jak wpadłam w pułapkę manipulacji

Napisała Aleksandra Hulewska 31 grudzień 2014   /   W kategorii: Blog

Psychologią stosunków międzyludzkich zajmuję się od 15 lat, a mimo to raz na jakiś czas zdarza mi się wpaść w sidła sprytnego manipulatora.

Tak było tym razem, w jednej z fundacji, z którą od czasu do czasu współpracuję. Przy ostatnim projekcie koordynowałam pracę kilkorga trenerów. Nie odpowiadałam za nabór trenerów ani za ich wynagrodzenia – tym od początku zajmował się szef organizacji. Warto dodać, że pierwotnie projekt był planowany jako wolontariat. Ostatecznie jednak szef postarał się o honorarium dla wszystkich trenerów, co bardzo miło mnie zaskoczyło. Tym milej, że stawka każdego z nas okazała się najwyższa, jaką do tej pory za analogiczną pracę otrzymywali inni współpracownicy fundacji. Na miarę możliwości tej organizacji były to bardzo wysokie kwoty.

Tuż przed rozpoczęciem szkoleń, jeden z trenerów (umownie nazwijmy go Tomkiem) napisał do mnie w mailu, że nie jest zadowolony ze swojego wynagrodzenia. Wiadomość kończył słowami: „Olu, oczywiście rozumiem, że to jest fundacja i oczywiście rozumiem ograniczony budżet, ale uważam, że powinnyśmy walczyć o swoje i nie możemy pozwalać się traktować tak lekceważąco. Powinnyśmy zostać godnie wynagrodzeni”. Treść wiadomości wydawała się konkretna, a jednak… czytając ją czułam, że coś mi tu nie gra. „Powinnyśmy”, „nie możemy” – te słowa wprowadzały mnie w stan dziwnego zamieszania. O co chodzi? – głowiłam się nie mogąc zrozumieć, skąd we mnie niejasne uczucie niepokoju i ścisk w żołądku…

Sprawę wyklarował kolejny mail, który dnia następnego zastałam w mojej skrzynce. Tomek pisał w nim: „Myślę Olu, że dużo zależy od Ciebie – Twojej chęci zawalczenia o coś więcej niż to, co nam po prostu zaproponowano w pierwszej chwili”. Mglisty niepokój, którego wcześniej doświadczałam, zmienił się w złość. Przecież Tomek mną manipuluje! W tym samym, co poprzednio, aluzyjnym stylu usiłował wmontować mnie w rolę kogoś, kto go wyręczy lub co najmniej wesprze w dochodzeniu jego finansowych roszczeń. Jednocześnie unikał wzięcia odpowiedzialności za swoje słowa, jedynie w zawoalowany sposób dając mi do zrozumienia, jakich działań się po mnie spodziewa. W ani jednym miejscu wszystkich kierowanych do mnie wiadomości nie odważył się sformułować swoich oczekiwań wprost – w sposób nie pozostawiający wątpliwości co do jego intencji. Nigdy nie zamieścił jednoznacznej i czytelnej informacji o tym, kto, czego i od kogo oczekuje. Zamiast tego za każdym razem dostawałam mętny komunikat, w którym kryła się sugestia odnośnie do tego, co powinnam zrobić.

Rozzłoszczona na Tomka, że manipulacyjnie próbuje coś na mnie wymusić – postanowiłam zdemaskować jego grę. Odpisałam mu krótko i konkretnie: „Tomku, nie podejmę się prowadzenia negocjacji za Ciebie. Uważam, że – analogicznie do rozmów o warunkach zatrudnienia – każdy powinien wziąć odpowiedzialność za siebie i występować w swoim własnym imieniu ze swoimi oczekiwaniami/ roszczeniami wobec pracodawcy. Ja nim nie jestem, nie ustalam stawek i nie mam mocy decyzyjnej w tym obszarze”.

Co było dalej? Tomek okazał się mistrzem w swojej dyscyplinie. Sprytnie odwrócił kota ogonem oburzając się, że przypisuję mu intencje, których – jak twierdził – wcale nie miał. Dodatkowo mi dowalił czyniąc aluzje (jakże by inaczej!) na temat mojej antyspołecznej postawy: „Do tej pory sądziłem, że stanowimy zespół i że mogę podzielić się z Tobą moimi oczekiwaniami i przekonaniami względem pracy w fundacji. Dzięki Twojej odpowiedzi zrozumiałem jednak, że to był błąd, ponieważ zespołu nie stanowimy”. Co prawda odpisałam asertywnie, że różnimy się w ocenie mojej postawy. Co prawda kilkakrotnie próbowałam wymóc na nim wyjaśnienie aluzyjnych wypowiedzi powtarzając niczym zdarta płyta: „Co konkretnie miałeś na myśli pisząc, że dużo zależy ode mnie – mojej chęci zawalczenia o coś więcej niż to, co nam zaproponowano w pierwszej chwili?”, jednak wszystkie moje działania okazały się bezskuteczne. Tomek każdorazowo uchylał się od odpowiedzi – zbywając moje pytania milczeniem albo powtarzając, że „miał na myśli dokładnie to, co napisał”. Jednocześnie zaczął odgrywać rolę skrzywdzonej przeze mnie, niesprawiedliwie ocenionej, niewinnej ofiary (klasyka trójkąta dramatycznego) i w kolejnych odsłonach efektownie ją rozwijał. Trafiłam na mur.

Kiedy dzisiaj na chłodno analizuję tamtą sytuację, widzę, że niepotrzebnie dałam się wciągnąć w psychologiczną grę. Stało się to w chwili, kiedy podjęłam dyskusję z kierowanymi do mnie mętnymi i niejednoznacznymi komunikatami. Zamiast tego powinnam była – od samego początku, od pierwszej aluzji Tomka – starać się skłonić mężczyznę do otwartej komunikacji, np. poprzez pytania: „Co dokładnie masz na myśli? Czego konkretnie ode mnie oczekujesz pisząc to i to? I tak dalej. Drugą możliwością było konsekwentne ignorowanie tomkowych aluzji i nie odpowiadanie na jego próby wymuszeń do czasu, aż mężczyzna nie zwróci się do mnie z konkretnymi oczekiwaniami w sposób bezpośredni, otwarty i uczciwy. Byłoby to działanie zgodne z zasadą, którą podpowiedział mi kiedyś mój mentor Janusz: „Autor (komunikatu) tak długo ma się starać, żeby odbiorca nie musiał”. Innymi słowy: „Dopóki ty nie nie mówisz wprost, że czegokolwiek ode mnie chcesz, dopóty ja nie muszę się domyślać, o co ci chodzi. I nie będę reagować na Twoje słowa”. Proste? Wydaje się, że tak.

Manipulacja ma jednak to do siebie, że otumania. Tak stało się tym razem. Otumaniła mnie, mimo że od wielu lat zajmuję się tym zagadnieniem, np. piszę o niej w ostatniej książce o asertywności. Ostatecznie w kontakcie z Tomkiem dostałam to, na co sobie zasłużyłam – kupę nieprzyjemnych emocji i stratę czasu, który strawiłam na niepotrzebne przepychanki. To, co mogę teraz zrobić, to wyciągnąć wnioski z całej sytuacji. A są one takie, że następnym razem będę trzymać się słów Janusza Bachmińskiego: „Autor (komunikatu) tak długo ma się starać, żeby odbiorca nie musiał” i pamiętać o tym, co pisała Susan Forward: „Jedynym sposobem, by wygrać, jest nie grać”.

…………………

„Manipulujący komunikuje się z osobą, na którą wywiera wpływ, na dwóch poziomach. Pierwszy z nich to poziom jawny, na który składają się wypowiadane słowa i zdania. Drugi to poziom ukryty, najczęściej niewypowiedziany, który zawiera zasadniczy ładunek perswazyjny. Przyjrzyj się poniższemu dialogowi:

Osoba 1: O! Widzę, że czas na drugie śniadanie.

Osoba 2: Tak. Trochę zgłodniałam.

Osoba 1: Ja też. Jak na złość dzisiaj zaspałam i nie zdążyłam niczego sobie przygotować… Twoje kanapki wyglądają wyśmienicie. Z czym są?

Na poziomie jawnym Osoba 1 relacjonuje, co widzi i co się z nią działo o poranku. Zadaje niewinne pytanie. Na poziomie ukrytym przemyca sugestię, aby podzielić się z nią kanapkami. Tak właśnie wygląda komunikacja manipulacyjna. Ten, kto manipuluje, oczekuje, że jego potrzeby zostaną zaspokojone, mimo że nie mówi o nich wprost. Zakłada, że inni domyślą się, o co mu chodzi, i sami zaproponują to, na czym mu zależy.

Z jednej strony podwójna komunikacja pozwala manipulującemu uniknąć otwartego wyrażania próśb, a tym samym skonfrontowania się z ewentualną odmową. Z drugiej strony umożliwia mu ucieczkę od odpowiedzialności – zawsze może zaprzeczyć, że jego prawdziwą intencją jest wpływanie na drugiego człowieka. W podanym przykładzie skonfrontowana ze swoim manipulacyjnym zachowaniem Osoba 1 może odpowiedzieć pełnym urazy tonem: „Ależ ja niczego takiego nie miałam na myśli”, a nawet: „Przykro mi, że w ten sposób mnie oceniasz. To niesprawiedliwe”. I spirala manipulacji dalej się nakręca.”

Źródło cytatu: Aleksandra Hulewska, „Asertywność w ćwiczeniach”, Warszawa 2014, Samo Sedno

Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.