• Strona główna
  • Mapa strony

Blog

Upupianiu mówię: dość!

Upupianiu mówię: dość!

Napisała Aleksandra Hulewska 05 listopad 2017   /   W kategorii: Blog

Kupuję w aptece herbatkę ziołową. Farmaceutka podając mi ją wtrąca: „Musi pani wiedzieć, że jednorazowo można zaparzyć tylko jedną saszetkę”. Wychodzę z mieszanymi uczuciami. Dlaczego nie czuję wdzięczności? – zastanawiam się.

Innym razem zamawiam dwa opakowania kropli do nosa. Wolę słabsze, więc proszę o preparat dla dzieci. „A czy pani ma dwoje dzieci?” – ostro wtrąca aptekarz. „Krople są dla mnie, nie dla dzieci” – odpowiadam, czując, jak narasta we mnie irytacja. „Tak czy inaczej powinna pani wiedzieć, że preparat można zażywać tylko przez tydzień…” – farmaceuta rozpoczyna wykład pokrzykując na mnie raz po raz. „Proszę pana – zatrzymałam go w pewnym momencie, dbając, by mój ton był wyważony i spokojny – jestem osobą dorosłą, a krople są sprzedawane bez recepty. Gdybym potrzebowała pańskiej porady, poprosiłabym o nią. Proszę mnie nie pouczać”. „Yyyyy” – aptekarz na kilka sekund zastyga w bezruchu. Gdy przytomnieje, wyjmuje z szuflady dwa opakowania kropli i ostentacyjnie rzuca je w moją stronę.

Wychodzę i zastanawiam się, czy przypadkiem nie przesadziłam. Przecież farmaceuci przy okazji sprzedaży lekarstw udzielają porad. Zostali wykształceni w tym kierunku, porady są bezpłatne. Czy – zamiast protestować – nie powinnam się cieszyć, że mam szansę skorzystać z wiedzy doświadczonego fachowca? A jednak coś mi w tych sytuacjach zgrzyta. O co chodzi? Skąd we mnie tak wyraźny bunt?

Już wiem. Mój sprzeciw budzi gombrowiczowskie „upupianie”. Czy – jakby powiedziała Jane Elliott – wymuszanie na mnie wejścia w dziecięcy stan ego. Pod płaszczykiem udzielania porad farmaceuci dokonywali (nieuprawnionych) inwazji na moje psychologiczne terytorium. Gdyby spytali: „Czy chce pani wiedzieć, jakie są zasady stosowania lekarstwa?” – nie miałabym problemu. Nie przeszkadzałoby mi także krótkie: „Wie pani, jak dawkować?”. Obie te wypowiedzi są dla mnie OK., bowiem stawiają mnie w relacji równorzędnej do rozmówcy. Nieproszone porady naruszają moje granice. Nie zostawiają mi bowiem pola do decyzji, czy chcę ich wysłuchać, czy nie. U ich podłoża leży założenie, że nie poradzę sobie samodzielnie, że trzeba mnie dopilnować, poddać kontroli wiedzącego lepiej, a przynajmniej się o mnie zatroszczyć.

Wszystkie moje apteczne incydenty skłoniły mnie do szerszej refleksji nad zjawiskiem upupiania. Ileż to razy mnie – dorosłego człowieka – usiłowano potraktować jak nieporadnego malca? Jak często obserwowałam podobne zachowania w interakcjach innych ludzi? Na fali tych rozmyślań przypomniałam sobie, jak wkurzała mnie pielęgniarka, która zwracała się do mojego sprawnego umysłowo dziadka niczym do przedszkolaka, któremu wszystko trzeba było klarować okrągłymi, infantylizującymi go zdaniami. Albo – jak drażniło mnie protekcjonalne: „To skomplikowana procedura, kochanie” wypowiadane przez urzędniczkę, u której usiłowałam załatwić jakąś sprawę. Jednak dopiero pod wpływem moich doświadczeń z farmaceutami uświadamiam sobie, jak wiele „upupień” wpisanych jest w codzienne życie. I jak wiele tego rodzaju reakcji umyka naszej uwadze, bo wzrastamy w kulturze, która od małego nas do nich przyzwyczaja.

Oczywiście można powiedzieć, że przesadzam. Nie zgodzę się z taką opinią. Uważam, że przejawy naruszania granic (czy to poważne – jak w przypadku molestowania seksualnego i mobbingu, czy drobne – jak w opisanych kontaktach z farmaceutami) warto nazywać po imieniu. Po to, byśmy zdawali sobie sprawę z tego, co się dzieje, i dzięki temu mieli wybór: pozwolić na ingerencję (bo lubię być prowadzony za rękę) lub się jej sprzeciwić (bo nie życzę sobie, by sprowadzano mnie do roli małego dziecka, które nie jest w stanie za siebie odpowiadać). A także po to, by pokazać nieświadomym tego, co robią, intruzom, że zanim zaczną działać z pozycji „wujek dobra rada”, byłoby dobrze, gdyby spytali, czy ich wskazówki są komukolwiek potrzebne.

Po wyjściu z apteki, w której kupowałam krople do nosa, przez chwilę obarczałam siebie winą. Że zachowałam się nieelegancko, że mogłam przemilczeć itp. Wyrzuty sumienia przeszły mi jednak w chwili, gdy zadałam sobie następujące pytanie: Jak zachowałby się farmaceuta, gdybym w odpowiedzi na jego nieproszone zalecenia stwierdziła: „Dziękuję. W rewanżu – jako psycholog – udzielę panu porady z mojej dziedziny: w przyszłości obsługując klientów proszę nie zapominać o tym, że zdaniem wybitnego psychologa klinicznego profesora Romana Ossowskiego nadopiekuńczość jest formą przemocy”.

?

Aleksandra Hulewska

Post Scriptum, 8 listopada 2017

Dzieląc się tutaj moimi osobistymi przeżyciami na temat protekcjonalnego traktowania ludzi w rozmaitych instytucjach publicznych nie spodziewałam się, że wywołam aż taki odzew! Od kilku dni pod moim wpisem trwa gorąca dyskusja. Czytam z uwagą każdy komentarz, na miarę moich możliwości odpisuję Tym, którzy podejmują merytoryczny dialog. Z kilkoma Osobami udało mi się bardzo ciekawie porozmawiać, wymienić spostrzeżenia i... - tego się zupełnie nie spodziewałam - pod wpływem Ich argumentacji w kilku punktach zmieniłam zdanie. Człowiek uczy się przez całe życie. I, mam nadzieję, że nigdy nie zrezygnuję z takiej - eksplorującej rzeczywistość - postawy. Czego się od Państwa dowiedziałam? Po pierwsze, wstrząsnęły mną opisy sytuacji, z którymi musicie się mierzyć w swojej pracy - chamstwo, agresja, roszczenia... Wiedziałam, że takie sytuacje mają miejsce w kontakcie z lekarzami, nie sądziłam jednak, że na taką skalę dotykają i Państwa Środowisko. Druga sprawa - uświadomiliście mi Państwo, że Prawo Farmaceutyczne nakłada na Was obowiązek pouczania chorych. Trudno się więc dziwić, że to robicie (osobą kwestią pozostają jednak prawa pacjenta - chętnie w wolnej chwili przyjrzę się temu, czy i w jakim zakresie obie ustawy są ze sobą spójne, a gdzie ewentualnie ze sobą kolidują). Trzecia, najważniejsza dla mnie nowość - i olśnienie! - to to, że dobitnie zdałam sobie sprawę, jak mocno jestem przywiązana do humanistycznej wizji człowieka - jednostki autonomicznej, świadomie kierującej swoim życiem, wewnątrzsterownej i samodzielnie wybierającej to, co dla niej dobre, rozwojowe, zdrowe. Z relacji tych Osób, które podzieliły się ze mną w komentarzach swoimi doświadczeniami, wynika, że część ludzi potrzebuje autorytetów, na których będą się wspierać, co więcej - chce, by się nimi opiekowano, prowadzono za rękę, troszczono. Takie osoby potrzebują porad i są wdzięczne, kiedy je otrzymują. Dialog z Państwem doprowadził mnie do tego, że zweryfikowałam moje pierwotne - teraz widzę, że jednostronne - stanowisko. Jednocześnie mam prośbę, byście i Państwo wzięli pod uwagę, że do apteki przychodzą również takie osoby, jak ja - które wystarczy krótko zapytać, czy potrzebują porady. Tylko tyle. Ja zaś obiecuję, że następnym razem wobec napastliwego aptekarza (mam nadzieję, że już na takiego nie trafię, bo ten opisany w poście był na mojej drodze wyjątkiem) będę bardziej wyrozumiała. I przed odparciem ewentualnego ataku - policzę do trzech :) Bardzo dziękuję za inspirującą dyskusję! Pozdrawiam serdecznie, Aleksandra Hulewska

 

Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.