• Strona główna
  • Mapa strony

Blog

Kobiety same są sobie winne - na pewno?

Kobiety same są sobie winne - na pewno?

Napisała Aleksandra Hulewska 02 grudzień 2018   /   W kategorii: Blog

Jakiś czas temu prezentowałam na konferencji wyniki moich badań nad obecnością polityczek w mediach. Niestety, nie napawały one optymizmem. Okazuje się, że kobiety znacznie rzadziej niż mężczyźni są zapraszane do udziału w telewizyjnych programach publicystycznych. Co więcej – nawet gdy znajdują się w gronie gości – otrzymują mniej czasu na wypowiedź w porównaniu do polityków płci męskiej.

Gdy skończyłam, na sali zapanowało ożywienie. Słuchacze prześcigali się w pytaniach. Nie spodziewałam się, że będę musiała odpierać aż tyle ataków! Na szczęście, z problematyką dyskryminacji jestem dość dobrze obeznana, więc sprawnie radziłam sobie w polemice. Kiedy zapał moich rozmówców zaczął przygasać, a ja zaczęłam witać się z perspektywą zejścia z pierwszej linii ognia i kontynuowania uczestnictwa w obradach już jako bierny obserwator, znienacka padł decydujący strzał.

– Kobiety same są sobie winne! – wykrzyknęła z tylnego rzędu pewna pani profesor. – Skoro nie garną się do polityki, to nic dziwnego, że rzadziej pojawiają się w mediach. Gdyby naprawdę chciały wpływać na życie publiczne, to proporcja płci, dajmy na to w sejmie, wygadałaby: 50/50, a nie tak jak dziś, kiedy przewaga mężczyzn jest niezaprzeczalna. Nie sądzi pani!? – wbiła we mnie sztyletowate spojrzenie.

Przez salę przebiegł szmer ekscytującego oczekiwania. Zapowiadał się interesujący retoryczny pojedynek. Ja zaś poczułam, jak adrenalina napływa mi do tętnic, żył i najcieńszych naczyń krwionośnych. Wstałam i słowa same popłynęły mi z ust:

– Cóż, można oczywiście spojrzeć na problem w taki sposób: kobiety nie garną się do polityki, więc same są sobie winne. I na tym zakończyć dyskusję. Ale idąc dalej tokiem myślenia pani profesor można stwierdzić, że mniejsza liczba noblistek w porównaniu noblistów także jest winą kobiet. Po prostu nie ciągnęło ich do nauki. Maria Skłodowska-Curie również zbyt słabo zabiegała o możliwość wykładania na Sorbonie. I to ją należy obciążyć odpowiedzialnością za to, że dopiero po wielu latach hermetyczna grupa profesorów (mężczyzn) przyjęła ją do swojego grona. Dalej – można też w ciemno założyć, że kobiety są winne temu, iż w większości krajów uzyskały prawa wyborcze dopiero po I Wojnie. Zapewne – jak to pani profesor ujęła – „nie były one zainteresowane wpływaniem na życie publiczne”. Najgorzej w tej materii należałoby ocenić Szwajcarki, którym po prostu nie chciało się głosować aż do 1971 roku! I dalej – zapewne nikt inny, a właśnie kobiety, zdecydowały o tym, że będą przedstawiane w reklamach jako te, które przede wszystkim gotują, piorą, opiekują się dziećmi i – ewentualnie – kuszą swoimi wdziękami samców alfa. Bajki dla dzieci, w których do niedawna postacie żeńskie obsadzano głównie w rolach sennych królewien, nierozgarniętych czerwonych kapturków czy zakompleksionych kopciuszków, podczas gdy mężczyźni byli walecznymi rycerzami, władczymi królami i pogromcami smoków z pewnością także zostały wymyślone przez kobiety. Wreszcie – należałoby ukarać żeńską część naszego społeczeństwa za treści podręczników szkolnych, które – jak wykazała Dorota Pankowska – zostały naszpikowane ukrytymi przekazami na temat tradycyjnych ról związanych z płcią („Do upieczenia ciasta mama potrzebuje 1 kg mąki i 20 dkg cukru; ile cukru zużyje mama chcąc przygotować dwa serniki?” itp.). I – wracając do polityki – należy uznać, że to z woli kobiet najbardziej lukratywne, tj. najwyższe miejsca na listach wyborczych są najczęściej zarezerwowane dla mężczyzn. Przykłady mogłabym mnożyć.

Konkludując: uważam, że twierdząc, iż kobiety są sobie winne, myli pani profesor skutek z przyczyną. I zupełnie nie bierze pod uwagę szerokiego kontekstu kulturowego, który przez wieki wymuszał na żeńskiej połowie ludzkości pełnienie określonych ról (a zabraniał podejmowania innych), i który przyczynił się do stereotypowego postrzegania, oceniania i traktowania tej grupy społecznej. Powiem więcej: zamykając oczy na ten – istotnie wpływający na położenie płci żeńskiej – czynnik, który sam w sobie jest niesprawiedliwy i krzywdzący, dodatkowo obarcza pani kobiety odpowiedzialnością za to, w jakiej znalazły się sytuacji (a raczej – w jaką sytuację zostały wtłoczone). Taki sposób postrzegania i myślenia o grupach podlegających opresji jest w psychologii dobrze rozpoznany i nazwany. Zjawisko to określa się mianem wiktymizacji ofiar. Biorąc to wszystko pod uwagę chciałabym jeszcze raz panią profesor zapytać: czy nadal uważa pani, że kobiety same są sobie winne?

Nie doczekałam się odpowiedzi. Moja rozmówczyni zamilkła i nie zabrała już głosu ani razu w trakcie konferencji. Wody w usta nabrali też moi wcześniejsi dyskutanci.

Wszyscy przestali mówić, jednak ja zdecydowanie nie zamierzam milczeć w sprawie nierównego traktowania kobiet, ale także osób niepełnosprawnych, mniejszości seksualnych, etnicznych czy narodowościowych oraz wielu innych grup społecznych. Choćby dlatego, by za jakiś czas nie usłyszeć, że nie zabierając głosu na temat dyskryminacji kobiet „sama jestem sobie winna, że moja sytuacja życiowa jest taka, jaka jest”.

Aleksandra Hulewska

Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.